Strony

Strony

środa, 6 marca 2024

Ojcowski Park Narodowy

Kolejny raz potrzebowałem się rozerwać w jakikolwiek sposób. Dzisiaj, choć pogoda była pod psem, padło na wizytę w Ojcowskim Parku Narodowym - najmniejszym w Polsce. 

Wizyta w Parku Narodowym zainspirowała mnie do napisania fragmentu mojej książki, którym podzielę się poniżej.
Wszedłem na teren parku i wędrowałem krętą i utwardzoną drogą w jego głąb. Otaczały mnie drzewa, niektóre z pomarańczowymi liśćmi, jakbyśmy nadal mieli jesień, a nie przedwiośnie. Niektóre były pokryte mchami i porostami. Niektóre dokonały żywota i leżały przewrócone wśród innych, jak na cmentarzu, gdzie nagrobkami były same ciała, które służyły do dekoracji stworzonych przez samą matkę naturę. Każda pojedyncza gałązka nad moją głową wiła się szalenie i trzymała na sobie choćby jedną małą kroplę wody. Przypominało mi to z lekka małe lampki na choince, niepodłączone jeszcze do prądu. Dookoła mnie ani żywej duszy. Był środek tygodnia, a pogoda niezbyt zachęcała do takich wyjść. Podobała mi się ta cisza przerywana przez śpiew ptaków. Ja sam, w towarzystwie niczego, z plecaczkiem, dżinsową kurtką i dresowymi spodniami. Schodziłem coraz niżej i niżej. W którymś momencie droga przestała być pokryta asfaltem i stała się wybrukowana, co jednak nie czyniło żadnej różnicy dla moich butów. Niebo było białe jak mleko i wciąż bardzo delikatnie padało. Trochę jakby to była mżawka w zwolnionym tempie. Zazwyczaj bałem się samotności, lecz tutaj czułem się spokojny. Obcowałem z rzeczywistością, skupiałem się na drodze, rozpraszały mnie tylko przyjemne rzeczy i przerwy na fotografie do mojego albumu. Wędrując coraz dalej obserwowałem coraz więcej wapiennych skał, z których część odziana była w małe paprocie i lekko barwiące się kwiaty. Napotkałem także domki w pobliżu doliny rzeki Prądnik, a wokół tego wszystkiego rozpościerały się jeszcze większe skały, które liczyły kilkadziesiąt metrów wysokości i ciężko było mi to wszystko umieścić w obiektywie. Moje oczy lubiły to co widziały. Mózg był odprężony, a ja odpływałem mocniej w idylliczny krajobraz, który pozwalał mi zapomnieć o problemach, z którymi się mierzę.
Po lewej rzeka Prądnik, a po prawej ruiny Zamku Kazimierzowskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz