Strony

Strony

czwartek, 15 sierpnia 2024

Gay space na Wiśle

Wyszedłem „slay gurl” 
Wybraliśmy się dzisiaj nad Wisłę w Krakowie (przyjechałem w poniedziałkowy wieczór) i myślałem szczerze, że dostanę udaru cieplnego. Ponad 30 stopni. Chciałem zobaczyć nową queerową miejscówkę na mapie miasta, a mowa tu o Slay Space mieszczącym się na statku na Kazimierzu. Zjadłem tęczową pizzę i napiłem się chłodnego drineczka i odpocząłem trochę od codzienności. Wszystko tam zdominowane jest przez różowy kolor i typowe slangowe słownictwo, a także przez drag queens. Miejsce jest świetne! Jutro odbywa się tam impreza „brat summer” i zastanawiam się czy się tam nie wybrać. Czasy się zmieniają, a z nimi również trendy. Cofnąłem się w czasie o 10 lat, kiedy to ekscytowałem się m.in. challenge’ami (dzisiaj z pewnością przydałby mi się Ice Bucket Challenge).

Walczę dziś z nostalgicznym nastrojem i z infodumpingiem. 
Muszę przyznać, że wzięło mnie ostatnio na nostalgię i tęsknię za internetem, jak i trochę życiem codziennym z lat 2012-14 (chociaż może jest to bardziej tęsknota za dziecięco-nastoletnią beztroską), bo wtedy ten świat zdawał się być bardziej kolorowy. Marzyłem chociażby o byciu „hipsterem”. Wspominałem też oglądanie u babci w telewizji teledysków do różnych piosenek, które wówczas królowały (jak Hideaway Kieszy, albo Mamma mia Eleny), albo o tym jak kupowałem co tydzień czasopismo Bravo i siedziałem (oprócz Facebooka i raczkującego Instagrama) chociażby na ask.fm, gdzie odpowiadałem na pytania od znajomych ze szkoły. Oglądałem seriale takie jak Rozpalić Cleveland (przy okazji dowiedziałem się dziś, że w angielskim dubbingu Wendie Malick podkładała głos Beatrice Horseman w Bojacku Horsemanie), albo Dwie Spłukane Dziewczyny
Zdjęcie sprzed dziesięciu lat, znalezione na moim pierwszym blogu. 
Muszę przyznać, że fascynuje mnie to, że wówczas nie potrafiłem odbierać innych kultur (czego w sumie oczekiwać od czternastolatka). Ostatnio mam obsesję na punkcie obcokrajowców uczących się polskiego, albo odnośnie tego jak wygląda codzienność w USA, a w Europie. Szok kulturowy, ale przedstawiony w humorystyczny sposób. Żyłem wtedy taką wyidealizowaną rzeczywistością i chciałem mieszkać w Stanach. Po kilku latach mi przeszło. Dziś jak widzę jak odbierana jest m.in. Polska przez zagranicznych odbiorców, to w sumie cieszę się, że to wszystko idzie do przodu. Niektórzy narzekają chociażby na to, że Małopolska jest zalana przez turystów z Bliskiego Wschodu, zwłaszcza Zakopane (link), ale przecież chyba oto chodzi, żeby ludzie z innych krajów zostawiali u nas pieniądze w branży turystycznej, nieprawdaż? 
Zabawne, że o mojej codzienności z tamtych czasów czytam obecnie nawet w literaturze naukowej, a także w nostalgicznym tonie w brukowcach (tutaj przykład, jestem w absolutnym szoku, że to wszystko stało się „tak dawno”). W szczególności śmieszą mnie „analizy” o „irytującej pomarańczy”, albo o memach, które dominowały (jak ja kochałem Me Gusta). Nie mogę się nadziwić temu jak dekada we współczesności potrafi wywrócić kulturę do góry nogami. Zastanawiam się jak będzie wyglądał ten rok z perspektywy 2034?
Ostatnio na YouTube (przynajmniej u mnie) królują stworzone przez fanów Totalnej Porażki serie. Od ponad roku śledzę Disventure Camp i nie mogę się nadziwić, że wygląda to tak profesjonalnie, jakby stworzyli to sami twórcy Wyspy Totalnej Porażki. Szok mnie ogarnia, że od pierwszego obejrzanego przeze mnie odcinka minęło prawie szesnaście lat, a nasz fanbase wciąż się trzyma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz