„Anioły są takie ciche, zwłaszcza te w Bieszczadach”. Słucham od czasu do czasu tej piosenki i przez oczy przelatuje mi mnóstwo wspomnień sprzed kilku, bądź kilkunastu lat. Pamiętam jak z jego pokoju leciało od groma piosenek folkowych, artystycznych, poezji śpiewanej z różnych stron świata. Na przykład z Rosji, Niemiec, Słowacji. No i leciały „Bieszczadzkie Anioły”, które są dla mnie symbolem, wręcz namiastką całego życia mojego taty. Teraz pokój jest taki „pusty”, mimo że ja go „przejąłem”. Pamiętam tyle miejsc, które z tatą zobaczyłem, tyle wspomnień, których doznałem. Same początki mojego bloga, to przecież relacja trochę słabej jakości z Olsztyna, gdy pierwszy raz pojechałem w te rejony. Gdybym z głowy miał wymieniać wszystkie te podróże, to napisałbym książkę. Kilka z nich jednak we mnie utkwiło bardziej. Chociażby Krynki na Podlasiu. Wtedy miałem trzynaście lat i dzięki niemu w tamtejszym ośrodku kultury recytowałem wiersz pewnego poety z Białegostoku - „Bywałem nie raz w Krynkach”. Tata zaszczepił we mnie gen artystyczny połączony z podróżniczym. Nawet w najbliższej okolicy potrafił znaleźć coś niebywałego. Jeździliśmy nie raz z Łęcznej pod Hrubieszów, do babci. Zawsze po drodze zatrzymywaliśmy się specjalnie, by zobaczyć lokalne kościoły, synagogi, cerkwie. Nie mógł nigdy odpuścić okazji sfotografowania pomników św. Jana Nepomucena. Fotografował także zabytkowe klapy i odbojniki niezależnie od tego gdzie się znajdował. Wszakże był członkiem Zrzeszenia Łódzkich Odkrywców Metali (w skrócie ZŁOM). Był jednym z czołowych twórców polskiego mail-artu. Miał wielu znajomych twórców w całej Polsce, ale także na świecie, m.in. w Meksyku i Kanadzie.
Pod koniec października otrzymaliśmy taki mail-art z Meksyku.
Męczyło mnie kiedyś mocno to, że odwiedzaliśmy różne miasta i praktycznie za każdym razem musieliśmy odwiedzać muzea. Teraz jednak to doceniam. Poszerzyłem dzięki temu moje horyzonty, zacząłem dogłębniej interesować się historią Polski i polskiego społeczeństwa na przełomie wieków. To w zasadzie dzięki temu wszystkiemu miałem kontakt z wieloma lokalnymi społecznościami, zwłaszcza tutaj, na wschodzie. To jest piękne, że człowiek z początku myśli, że zna cały swoj kraj, a potem przyjeżdża w nieznaną gminę i odkrywa to wszystko na nowo. Między innymi za to zawsze będę mu wdzięczny.
Czasami czuję się jakbym przynależał do tego wielkomiejskiego zgiełku, pełnego ruchliwych ulic, niegasnących świateł latarni i wysokich wieżowców. Ale wtedy przypominam sobie takie miejsca jak Wojsławice, Grabowiec, Bardo, Kruszyniany, Bodzanów, Radruż. Niektóre mniejsze, niektóre większe. Ale wtedy człowiek czuje się taki swobodniejszy, jednocześnie ucząc się życia.
Mogę posiadać wiele najnowszych technologii, pełnych cudów. Ale to nie zastąpi zapachu drewna w szesnastowiecznej cerkwi, kamieni pod stopami na rynku w Prudniku, czy pejzaży w województwie dolnośląskim. Potrzebowałem miesięcy, by przejrzeć na oczy, że to wszystko tak naprawdę jest najwspanialsze. Spokój, bezkres przygód i możliwość zobaczenia ogromu świata zamkniętego w małej mieścinie, czy wiosce. Niedługo minie rok od jego nagłego odejścia. I od tamtego czasu nic już nie jest takie same. Chciałbym to wszystko co mnie spotkało opisać i zebrać w jednym miejscu i dzielić się. Można pytać dlaczego, ale nie wszystko musi mieć swoj powód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz