środa, 31 stycznia 2024

Trzeci kontynent

Wczoraj w drodze do azjatyckiej części Stambułu


Część druga moich przygód w Turcji. W ręku trzymam Istanbul Card, który umożliwia korzystanie z każdego środka transportu w mieście: metra, autobusów i tramwajów, a także promów! Wczoraj przepłynęliśmy do Kadıköy - azjatyckiej części miasta (zaliczyłem zatem trzeci kontynent!). Było to dla mnie magiczne przeżycie. Przepłynąć cieśninę Bosfor (wraz ze Złotym Rogiem), którą wcześniej obserwować mogłem tylko na mapach i w moich atlasach. Znać mapę świata to jedno (wszak mapy to moja ogromna pasja od czasów wczesnoszkolnych, czytam je i od razu wiem gdzie się kierować; usłyszałem nawet podczas zwiedzania, że jestem żywym GPS-em), ale widzieć w końcu na własne oczy te miejsca na żywo, to jest zupełnie coś innego. Takie same wrażenie miałem, gdy znalazłem się na bezkresie piasków Sahary podczas mojej podróży do Tunezji.
W tej dzielnicy znajduje się dużo bazarów, w których za grosze można kupić mydło i powidło. Nabyłem trzy pary skarpet, mleko sojowe, lokalny miód, pół kilo rachatłukum, no i właśnie wspomniane mydło; z koziego mleka. Przechadzając się ulicami pełnych straganów, dostrzegałem między innymi przyprawy takie jak szafran, czy kurkuma. Widziałem stoiska z zabawkami, pamiątkami, ulicznym jedzeniem, odzieżą… na miejscu jest bardzo żywo i gwarnie. Zresztą jak wszędzie, gdzie są sprzedawcy.
Powrót do Europy. Przystań Ortaköy i widok na Most Bosforski. Było to trochę za daleko od naszego hostelu, więc wzięliśmy metro. Tym razem ze stacji Yildiz do Haliç (stacja, na której robiłem zdjęcie z Istanbul Card) z przesiadką w Mecidiyeköy. 
Stambulskie metro jest bardzo nowoczesne! Pierwszą część naszej podróży przejechaliśmy pociągiem, który nie miał kierowcy! Mogliśmy obserwować tory przed nami na początku składu. 
Dzisiaj wstałem troszkę późno, bo około 11 czasu lokalnego. „Poranne” śniadanko i dalsza część wycieczki. Po prawej Wieża Galaty, która liczy sobie prawie siedem wieków. Jestem przeszczęśliwy, że udało mi się ją uwiecznić w takiej artystycznej symetrii. Spacer pośród historycznych miejsc napawał zachwytem i jednocześnie sprawiał, że w mojej głowie zradzały się refleksje o przemijaniu i o tym ile rzeczy przed nami się działo, a my jedynie możemy to odkrywać poprzez wyobraźnię, a nie realne doświadczenie. Dlatego też uważam, że o pamięć historyczną trzeba należycie dbać, ale jednocześnie nie przestawać dokumentować tego co się dzieje wokół nas obecnie, gdyż nas też kiedyś zabraknie i to czego doświadczaliśmy będą się uczyć następne pokolenia. Konkluzja? Podróżowanie kształci i zachęca do myślenia. Czytanie o tych wszystkich wydarzeniach mających miejsce tu, w Stambule, wciągało mnie doszczętnie i umieszczało na moment w samym sercu tych scen.
Kolaże z wykonanych przeze mnie zdjęć, przez te ostatnie dwa dni.

Moje dotychczasowe obserwacje w Stambule, to ogromna uprzejmość wokół Ciebie. Ludzie pomimo tego, że ciężko pracują, znajdują czas w trakcie na odrobinę rozrywki, czy to w postaci radia, meczu lecącego w telewizorze, czy też zwykłej rozmowy między sobą. Widziałem to w restauracjach, na targu, czy w sklepach odzieżowych. Ludzie skromni, aczkolwiek cieszący się życiem, na tych wąskich uliczkach starego miasta, które tętnią życiem praktycznie całą dobę. Pełno na nich także bezdomnych kotów, które często są dokarmiane przez właścicieli bazarków i sklepików. Czworonogi natomiast zachowują się poniekąd jak ochroniarze, bo często przesiadują w pobliżu stoisk z pomarańczami, czy mango. 

Stambuł jest ciekawszy niż tylko największe turystyczne atrakcje. 

poniedziałek, 29 stycznia 2024

Pierwszy dzień w Stambule

Po kilkunastogodzinnej tułaczce i dwóch przesiadkach, znalazłem się w końcu na granicy dwóch kontynentów, dawnym Konstantynopolu - Stambule! Było to dziś o szóstej rano czasu lokalnego, czyli o czwartej czasu polskiego. Zmęczony i pragnący snu, dotarłem do hostelu o 6:30 i spałem ledwie 5 godzin, by po przebudzeniu móc zacząć odkrywać największe miasto Europy i jedno z najważniejszych miast w historii ludzkości. Przyjechałem tu na calusieńki tydzień! Będę odkrywał co tylko się da.
Turecka wiza w moim paszporcie i śniadanko za niecałe dziesięć złotych nieopodal naszego hostelu. Ceny tu są naprawdę powalająco niskie.
Taki kebab, mierzący prawie pół metra (lecz podzielony na dwie części) kosztował na przykład 11 złotych! Dla mnie kosmos! Miałem przy okazji nieszczęście doświadczyć nieregularnego deszczu. W jednej chwili było sucho, by po kilku minutach zaczęło lać jak w lesie tropikalnym, by z czasem z nieba leciała mżawka. Na szczęście w środę ma się rozpogodzić.

Moje zdjęcia przed Hagia Sophia. Wcześniej była to świątynia chrześcijańska, później meczet, w XX wieku stała się muzeum, a od 2020 roku ponownie została meczetem. Powstała w IV wieku n.e. jako Kościół Mądrości Bożej. W 1453 roku, po upadku Konstantynopola dobudowano jej minarety. Jest uważana za najważniejsze dzieło architektury z okresu bizantyjskiego. Jest także obiektem na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
A tutaj zdjęcia z Błękitnego Meczetu, który powstał na początku XVII wieku na polecenie sułtana Ahmeda I, ponieważ jego ambicją było zbudowanie meczetu wspanialszego niż pobliska Hagia Sophia. Nie ukrywam, budynek równie zachwycający. Zwłaszcza przy nocnym oświetleniu. 
Przychodzi również pora na aktualizację mojej mapy odwiedzonych przeze mnie państw! Nie mogę doczekać się aż będę mógł podzielić się z wami dalszą moją przygodą w tym mieście. 

piątek, 26 stycznia 2024

Żywe narzędzie do nauki

Ostatni dzień pracy przed zasłużonym urlopem. Hubert jako żywe narzędzie nauki dla dzieciaków! A w jaki sposób? Dzieciaki otrzymały fiszki z nazwami części ciała po angielsku, a ja położyłem się na macie, by mogły nakleić je na mnie, w odpowiednich miejscach. Drobna radość dla naszych małych przyjaciół. Czemu samemu miałbym się nie cieszyć z tego powodu? W takich właśnie małych rzeczach czuję nie tylko satysfakcję, ale także powód do dumy, że jestem w pewnym sensie nauczycielem, nawet jeśli robię to jako wolontariusz. Każdy zasługuje na szansę, by nauczyć się czegoś nowego. W taki sposób zmieniamy trochę świat. 

Powiedziano mi, że wyglądam jak zombie 
A już w niedzielę czeka mnie kolejny wyjazd. Nowe państwo, do którego dotrę w poniedziałek rano. Na calusieńki tydzień. Już się nie mogę doczekać!

środa, 24 stycznia 2024

Cztery noce nad Dymbowicą

W niedzielę wyruszyłem w drogę do Bukaresztu. Nie była to jednakże podróż dla rozrywki, a dla szkoleń dotyczących samorozwoju, które wolontariusze pracujący w całej Rumunii muszą przebyć. Przez trzy dni mieliśmy zajęcia, które miały na celu podsumować nasze cele, możliwości, umiejętności, sposób myślenia, talenty. Z początku myślałem o tym jak o obowiązku, ale wraz ze startem tychże warsztatów, poczułem, że to było znacznie inne niż oczekiwałem. I podobało mi się to. Spałem przez trzy noce w przytulnym hotelowym pokoju (czeka mnie jeszcze jedna noc, bo jutro w południe wracamy) co było dla mnie relaksujące i dające trochę spokoju i prywatności, których ostatnio trochę bardziej potrzebuję. A na miejscu poznałem nowych ludzi z aż czterech różnych kontynentów i kilkunastu państw. Łącznie wszyscy mówimy około dwudziestoma językami, a łączy nas jeden - angielski. Kolejne doznanie poszerzające horyzonty. Mieliśmy także okazję na integrację. 

Poniedziałkowy poranek nad Dymbowicą, rzeką przepływającą przez rumuńską stolicę.

Pracowaliśmy nad sobą i nad naszymi doświadczeniami od samego początku przybycia na wolontariat. Wykorzystywaliśmy swoją kreatywność by naszą przygodę w Rumunii przedstawić jako książkę, która odpowiada na zadane nam pytania odnośnie naszych przeżyć. Powyżej, po lewej, okładka, którą narysowałem. Przedstawia mnie kapiącego się w łaźni mnichów w Miercurea Ciuc, z napisem „give something more” - dla mnie jest to symbolem, co zrobiłem w zeszłym miesiącu. Dla mnie zbiórka pieniędzy dla dzieci, którą stworzyłem przed świętami była najlepszą chwilą podczas całego mojego pobytu tutaj. Jedno z pytań, które otrzymałem brzmiało: czy zmieniłeś czyjeś życie podczas Europejskiego Korpusu Solidarności? I z dumą odpowiedziałem, że więcej niż jedno. 

Szczególnie przypadła mi do gustu wczorajsza część dotycząca motywacji i jakie są jej rodzaje. Zaobserwowałem po sobie, że moja motywacja polega głównie na sile (lubię rywalizować, wygrywać i mieć pozytywny wpływ na innych) i osiągnięciach (silna potrzeba stawiania nowych celów i ich osiąganie, kalkulacja ryzyka, chęć ciągłego otrzymywania informacji zwrotnej na temat swojego rozwoju i osiągnięć). Graf po lewej pokazuje mój poziom ogólnej motywacji jaki osobiście odczuwałem podczas całego mojego dotychczasowego wolontariatu. Były chwile strachu i braku chęci do czegokolwiek, ale teraz się ustabilizowałem. Niemniej jednak zawsze czułem, że robię coś dobrego, od serca. Nieważne o jakiej porze dnia i nocy. Cały czas się zastanawiam, czy mam w sobie jakiś gen do nauczania.
Wczoraj też urządziliśmy małą wycieczkę po mieście, by rozwiązać w grupach kilka poleceń. Ciężko było się jednak skupić na czymkolwiek innym niż mróz. Powyżej zdjęcie ze stacji metra „Politechnika” oraz pomnik wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa - legendarnych założycieli Rzymu. Nazwa Rumunia wywodzi się bowiem z łacińskiego słowa „romanus” które można przetłumaczyć jako „rzymski”. 
W drodze na trzeci dzień moich zajęć 
Dzisiaj podjęliśmy rozmowy o kompetencjach. Najsampierw mieliśmy jednak ćwiczenie, gdzie na stole postawiono kilkadziesiąt kart i naszym zadaniem było zrobić zdjęcia tych, które przedstawiają nasze umiejętności. Robiliśmy także refleksje na temat naszej teraźniejszości i tego, co chcemy osiągnąć z końcem naszej pracy w Rumunii, ponownie wykorzystując do tego kreatywność.

Wpływ na innych, pomoc innym, umiejętność efektywnego pisania, realizowanie idei. To są moje mocne strony. Nie są to jednak wszystkie, które sfotografowałem, ale uważam, że ta czwórka jest najbardziej trafna.
Tuż przed zakończeniem i zamknięciem naszych trzech dni, spróbowaliśmy z zamkniętymi oczami narysować losowe linie i stworzyć z tego to co widzimy. Na pierwszy rzut oka dostrzegłem linię graniczną i możliwość stworzenia pewnej personifikacji ludzkich emocji, gdzie te granice może i są widoczne, ale często jednak mieszają się ze sobą i jesteśmy w stanie w przeciągu kilku chwil kilkukrotnie poczuć wewnętrzną sprzeczność. Przez te trzy dni poczułem jakbym uwolnił ducha. Jakbym poczuł wiatr, ten przyjemny, ciepły, który lubię czuć przechadzając się wśród ulicznych świateł letnią porą. Jakbym się mocno uzewnętrznił. Nie spodziewałem się tego. 

sobota, 20 stycznia 2024

Wycisk dla siebie

Dzisiaj dałem sobie porządny wycisk po całym tygodniu, który dał mi wiele do myślenia. Jestem lekko obolały, bo ustawiałem nowe rekordy w wielu ćwiczeniach, bo zapragnąłem iść w coraz głębszą wodę. Wczoraj postanowiłem zrobić sobie drugi z rzędu dzień odpoczynku od treningu, bo pomimo energii i chęci, pomyślałem, że dzisiaj mogę zrobić sobie więcej ćwiczeń. I tak też się stało.
Cały tydzień w pracy był dla mnie pozytywny. Wczoraj otrzymałem liścik podczas zajęć i powiem szczerze, że to było niesamowicie słodkie i naprawdę poprawiło mi i tak dobre samopoczucie. 

Dodam, że nie byłem smutny, tylko po prostu się nie uśmiechałem. Byłem skupiony. Cały wczorajszy dzień w pracy był dla mnie świetny i pogodny pomimo deszczu za oknem. I po pracy, zastanawiałem się wieczorem nad moimi możliwościami i o tym kim mogę być. Jest tyle opcji do wyboru. Myślę nawet by dać sobie niedługo kolejną szansę na studia. Bo nie jest za późno. Tak naprawdę nigdy nie jest. Zawsze myślałem, że mogę to zrobić później, bo życie jest po prostu krótkie, a młodość przeżywa się tylko raz. 
A propos młodości. Mama przesłała mi dziś mnóstwo zdjęć z moich drobnych podróży w 2008 i 2009 roku. Mieć tatę fotografa, który uwieczniał wiele dobrych wspomnień? Bezcenne.


Za dziecięcych czasów wszystko było łatwiejsze. Ale teraz jestem dorosły i cieszę się wolnością. Nie żałuję niczego. Wszystko co przeżyłem jest cennym doświadczeniem i ukształtowało mnie dokładnie takim jakim jestem teraz. 

piątek, 19 stycznia 2024

Nie chcę mieć znowu osiemnastu lat

10 września 2018. Pierwszy dzień pełnoletności 

Osiemnastka to dzień wyjątkowy dla wielu młodych ludzi. Wchodzimy w końcu w dorosłość, taką na papierze. Dla innych to była okazja do celebrowania w gronie przyjaciół, smakowanie wysokoprocentowych trunków, czy wyszumienie się na parkiecie, czy to na dyskotece, czy takim prowizorycznym w dużym domowym salonie. Idylla. Chyba tylko ewentualne wesele mogłoby coś takiego przebić. Ja ogromnej imprezy nie miałem. Spędziłem ją w gronie rodzinnym, z mamą, tatą i bratem. Jedząc dwie pizze. I to było tyle. Oto mój pierwszy dzień bycia pełnoletnim. Zaczyna się ciekawie.

Wchodzenie w dorosłość było dla mnie okresem bardzo ciężkim, z wielu przyczyn. Młode, naiwne serduszko często płakało, bo gdy tylko zwrócono na mnie uwagę i dawało się odrobinę uczucia, jak zwykłe przytulenie, to myślałem już o tym jak o wielkiej miłości. Wiersze pojawiały się w ilości hurtowej, naprzemiennie te o stanie zakochania, jak i te o zranieniu. Czułem się kompletnie niedojrzały (zresztą słusznie) i chciałem na już, na szybko być takim dorosłym z prawdziwego zdarzenia. I to powodowało u mnie wiele przykrych emocji, bo chciałem lepszego życia, którego tak naprawdę nie mogłem jeszcze mieć. Przeżywałem przeróżne kompleksy, jak chociażby dlaczego nie rośnie mi broda, gdy w międzyczasie nawet rówieśnicy mieli ładne zarosty, nie mówiąc już o facetach po trzydziestce. W tym czasie byłem gładziutki jak welin. Nie czułem się jak mężczyzna. Powód błahy, ale weźcie przemówcie osiemnastolatkowi do rozsądku. Pragnąłem przeskoczyć w czasie do okolic trzydziestki myśląc, że będę już ustabilizowany, mądrzejszy, warty kochania, przydatny…

Pamiętam doskonale, że nie jeden dzień w moim liceum przeżywałem na jednym jabłku, czy batoniku, bo pieniądze na jedzenie wrzucałem do skarbonki, by móc co miesiąc kupować karnet na siłownię. I to powodowało kolejny problem dla młodej duszyczki, która miłości pragnęła, tak jak mały, bezdomny kotek domu, który dałby mu ciepło i schronienie. Wyglądałem jak obiekt pożądania, a nie jak ktoś kogo można było pokochać. Niewielu było zainteresowanych, co mam do powiedzenia. Liczyła się sylwetka. Zaraz po kolejnym rozczarowaniu potrafiłem się rozpłakać i nie chcieć więcej żyć, a słowa od moich przyjaciół z internetu, że ktoś taki jak ja na pewno kogoś kiedyś znajdzie, traktowałem jako obrazę i jeszcze większą niechęć do wszystkiego wokół. Uczucie zazdrości i niższości wobec „prawdziwych” dorosłych towarzyszyło mi praktycznie stale, ale wciąż w jakimś sensie torturowałem samego siebie rozmowami z nimi. Jeden był doktorantem, drugi wykwalifikowanym specjalistą w specyficznej dziedzinie, trzeci wykładowcą akademickim, czwarty był przedsiębiorcą… i mogłem tak wymieniać. Do dzisiaj się zastanawiam co oni widzieli w zapłakanym osiemnastolatku, który miał hopla na punkcie tego by ktoś go w końcu pokochał. Nawet pomimo faktu, że sami byli w związkach i opowiadali mi o swoich trudnościach, jakie w moim ówczesnym wieku przeżywali. A dla mnie nie działało to jak motywacja, tylko powód do kolejnego poczucia niższości. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że te rozmowy były jednak potrzebne, bo z czasem dało mi to wiele do myślenia. Nasłuchałem się nie jeden raz, że przyszłość będzie lepsza, że naprawdę na kogoś zasługuję, a ja tylko w myślach krzyczałem wręcz: „skoro zasługuję na faceta, to dlaczego żadnego jeszcze nie mam”. Można rzec, że tak działa młodzieńcza werwa. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, że zraniony człowiek po jakimś czasie mówi: „dość”. Moje uczucia znały ból doskonale. Cały czas starałem się udowodnić swoją wartość. Pokazać, że nie jestem tylko młodym chłopakiem z ładnym ciałem, ale także z wiedzą, która mogłaby zaciekawić. Ale to jednak nie wystarczyło. Cały czas otwierałem serduszko z łatwością na nowe osoby, by po jakimś czasie je kompletnie zwandalizowano. Ale ono wciąż było otwarte. Do dziś jest otwarte. Nieco wyczyszczone, wyremontowane, lecz po przejściach. 

Osiemnastoletni ja myślał o miłości jak z filmu, albo jak z Kordiana Juliusza Słowackiego. Swoją drogą, przeczytałem tęże książkę, bo mnie zaciekawiła, a po wszystkim… zakochałem się w tytułowym bohaterze. Chciałem by Kordian był mężczyzną mojego życia. Tak bardzo potrzebowałem miłości i bliskości, że swoje uczucia zacząłem kierować nawet do fikcyjnych postaci. Tragikomedia.

Uczyłem się i myślałem o ucieczce do Warszawy na studia, gdzie mógłbym się usamodzielnić i żyć swobodnie. Po drodze natrafiłem na ofertę jednego z londyńskich uniwersytetów, gdzie się dostałem. Chciałem uzbierać pieniądze na wyjazd i znalazłem pracę, gdzie zarobiłem marne grosze. Poskutkowało to tym, że musiałem zrezygnować z tego marzenia. To był mój upadek na ziemię i zderzenie z rzeczywistością. W moim rodzinnym Lublinie podjąłem próbę zdobycia wykształcenia wyższego, ale z marnym skutkiem, bo oblałem pierwszy semestr, z zaledwie jednego przedmiotu jakim była filozofia. To było dla mnie ironiczne, bo w szkole nauczyciele mówili o mnie, że jestem filozof. Potrafiłem na lekcjach literatury podjąć tematy o solipsyzmie, empiryzmie, myślach Nietzschego. Doszukiwałem się czegoś innego w czytanych przeze mnie utworach. Nawet nieudolnie próbowałem tworzyć własne doktryny. A tu całą moją wiedzę zweryfikowała nieznajomość dzieł księdza Józefa Tischnera. I tyle. Cały mój trud, dobre oceny z pozostałych przedmiotów. Wszystko poszło w piach. Na samym początku marzyłem o tym, że zrobię doktorat, a tu jeden semestr studiów wystarczył, by ponownie rozerwać na kawałki moje skryte marzenia. Czułem się głupi. Moje poczucie własnej wartości było roztrzaskane w drobny mak. Wróciłem do akademika, w którym mieszkałem. Żyłem za marne 400 złotych miesięcznie ze stypendium. Na studiach przestałem ćwiczyć na siłowni, bo nie miałem na to ani czasu, ani siły, bo nawet nie za dużo miałem do jedzenia. Chodziłem z bratem na pubquizy, by zarabiać. Dla innych uczestników była to zabawa, a dla mnie każde zwycięstwo to były dodatkowe pieniądze, za które mogłem kupić coś do jedzenia. Wygrywaliśmy prawie za każdym razem. Po jednym ze zwycięstw za środki z wygranej kupiłem sobie kebaba. I nie byłem przez moment głodny. Zjadłem w końcu coś normalnego, a nie makaron z bulionem. Dlatego tak bardzo przeżyłem moją porażkę ze studiami, które zakończyły się dla mnie po kilku miesiącach. Chciałem podjąć pewne drastyczne kroki i zrobić samemu sobie to co robią najodważniejsi z tchórzy. Jednakże znalazłem w sobie siłę aby żyć dalej. I po drodze pomagałem innym, tak jak mogłem. Czy to pisaniem tutaj o pewnych sprawach, wręcz banalnie prostych, czy też działaniem „w terenie”. Dawalo mi to motywację i czułem dumę z tego co robię. I czasami myślę, że mogło mnie tu od jakiegoś czasu nie być. Przez jakiś głupi papierek na uczelni. Sądzę, że spróbuję jeszcze raz, ale nie w Polsce, albo przynajmniej nie w Lublinie. Kocham moje miasto, tak jak kochał je Józef Czechowicz, ale już udowodniłem sobie, że po zdobywanie wiedzy muszę wypłynąć w ocean, a nie Zalew Zemborzycki.

Niejednokrotnie mnie bito, gdy ja nawet nie potrafię nikogo uderzyć na poważnie. Niejednokrotnie głodowałem, by osiągnąć swoje własne cele. Niejednokrotnie pomagałem innym, by nie czuli się tak jak ja. Niejednokrotnie bałem się przyszłości płacząc po nocach z obawy, że nie będę miał wsparcia i że nie będę miał za co żyć. Niejednokrotnie miałem ochotę poddać się, ogłupić, czy robić rzeczy niegodne mojej przyszłości. A jednak tu jestem. Podzieliłem się smutną historią. I szczerze? Jest mi lepiej. Nadal jestem ciekawskim facetem, który doszukuje się szczęścia w najdrobniejszych zakamarkach. Zobaczyłem kawał świata, nie potrzebując do tego żadnych wielkich pieniędzy. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, na których się otworzyłem. Odkryłem życie nieco później niż po osiemnastce. I chociaż mam zaledwie dwadzieścia trzy lata (rocznikowo dwadzieścia cztery), to przeżyłem wiele złego, ale uczyniło mnie to twardszym. Czasami jednak nawet najtwardszym przedmiotom zdarzają się pęknięcia i rysy. Nie jest jeszcze doskonale. Ale wciąż wiem (bo to nie jest kwestia wiary, tylko pewność), że będzie lepiej. I to już niedługo. 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Faza terapeutyczna

Usłyszałem od pewnego bardzo mądrego człowieka, że w chwilach kryzysu warto wyobrazić samego siebie jako dziecko, przytulić je i zapewnić, że jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji i jesteśmy z niego dumni. Jak widzę młodszego siebie to mam ochotę mu powiedzieć, że zrobiliśmy wspólnie dużo dobrego. I teraz jest trochę ciężko, ale wiem, że przyszłość będzie inna, lepsza, a ja muszę w pewien sposób przetrwać teraźniejszość, czyli dać sobie czas, tak jak pisałem o tym w piątek. 
Zdjęcie powyżej zostało zrobione prawie 14 lat temu, podczas jednej z moich podróży z tatą. Słyszałem, że moja twarz praktycznie się nie zmieniła i że w teraźniejszym mnie wciąż widać tego dziesięciolatka. Czasami sam się w nim widzę, ale to głownie za sprawą tego, że wiele z jego cech pozostało we mnie do dzisiaj. Gdyby tylko wiedział ile go czeka. Nie tylko pozytywów, niestety, ale takie jest życie. 

Moim zadaniem ostatnio było spytać ważne dla mnie osoby, co we mnie widzą, za co mnie cenią i dlaczego są ze mnie dumni. Nie chcę przekazywać całości, bo pojawiłaby się tu ściana tekstu, a to nie jest moim celem. Gdy tylko zobaczyłem co widzą we mnie inni ludzie, ci najbliżsi, wylałem rzewne łzy, bo muszę przechodzić trzeci raz przez tę samą drogę, by w końcu zacząć doceniać się lepiej. Stąd tytuł - Faza terapeutyczna. Tym razem wiem, że wyjdę z tej walki zwycięsko, bo zarówno za pierwszym i drugim razem nie miałem żadnego wsparcia z zewnątrz, a i tak udało mi się wrócić silniejszym i działać, tworzyć, dzielić się dobrem. Dlatego patrzę na wcześniejsze doświadczenia z większym dystansem. Cieszę się, że znalazłem w sobie siłę, by ponownie zacząć, a nie użalać jak jest mi ciężko. 

Za co cenią mnie ważne dla mnie osoby? Część z odpowiedzi, które otrzymałem:
  • Za to, że w tak młodym wieku chcesz zmienić świat. Nie myślałem o tym i nie robiłem takich rzeczy mając 23 lata.
  • Za to, że jesteś wrażliwy, a to także jest pewna trudność, bo jak coś ci się nie uda to bierzesz to do siebie i to przeżywasz, ale mimo wszystko wstajesz i próbujesz dalej.
  • Lubię twoją ciekawość, chęć odkrywania wszystkiego co cię otacza. 
  • Sam twój wyjazd do Rumunii jest ciężkim wyzwaniem, a i tak robisz wszystko, by z tej niekoniecznie komfortowej sytuacji, wyciągnąć trochę dobra, jak zbiórka na prezenty. 
  • Za to, że masz siłę woli. Ustalasz pewne cele i do nich dążysz. Znasz dobrze język angielski, zbudowałeś lepszą sylwetkę na siłowni. Rzeczy takie jak te wymagają czasu, wysiłku i dużo samozaparcia.
  • Za twoją otwartość i dostrzeganie w ludziach dobra.
  • Za twoją dojrzałość. Znasz ciemną stronę życia, a i tak idziesz na przód. Jesteś prawdziwym mężczyzną w najlepszym tego słowa znaczeniu. 
Szczerze, mam gdzieś, czy ktoś pomyśli o mnie w tej chwili jak o narcyzie. Albo kimś kto za mocno się przechwala. Po prostu w tej chwili potrzebowałem czegoś takiego. Nawet w chwili pisania tego posta miałem łzy w oczach. Chcę doceniać siebie bardziej i taki zwykły post na blogu mi w tym pomaga. W ten sposób się uzewnętrzniam. I wiem, że moja wartość nie zależy od tego co myślą o mnie inni, ale czasami informacja zwrotna może posłużyć jako pomoc w zrozumieniu tego. 
Z innych powodów do dumy, w sobotę podczas treningu udało mi się w końcu pchnąć 200 kilogramów na nogi. I zamierzam dawać sobie jeszcze więcej wycisku niż robiłem to do tej pory. Ostatnio progresuję z każdym ciężarem. I znowu analogia do mojej życiowej sytuacji. Gdy zaczynałem, a właściwie wracałem po ponaddwuletniej przerwie, nie wyobrażałem sobie kiedykolwiek podnieść taki ciężar. I cały czas sobie przypominam, że tak będzie ze wszystkim innym. Cierpliwości. Potrzeba tylko cierpliwości. 
A na takie małe zakończenie, dzisiaj wróciłem do krótkich włosów. Lubię się w tym wydaniu i czuję się też dzięki temu nieco lepiej. 

piątek, 12 stycznia 2024

Dam sobie czas

Żniwa zbiera się po wielu miesiącach, bądź latach pracy, nie po paru dniach.

Po zakończonej przerwie świątecznej, która nastąpiła wraz z poniedziałkowym powrotem do pracy, po prawie trzech tygodniach od ostatniej wizyty w biurze wszystko nagle zaczęło wracać do pewnej normalności, do której przyzwyczaiłem się mieszkając w Rumunii od września. I tak oto odwiedzamy ponownie szkoły, bawimy się z dziećmi, uczymy. I tak każdego dnia. Poza tym dbamy o rozwój naszych możliwości. 


Małe kroczki, a nie porywanie się z motyką na słońce. Gdy tylko obserwujemy nasze progresy z dnia na dzień, to najprawdopodobniej nie zobaczymy nic. Motywacja daje ci początek, ale to nawyk daje ci wyniki. Wczoraj wracając późnym wieczorem z siłowni przypomniałem sobie jak mówiłem jeszcze w grudniu, że życie powinienem obserwować na podstawie tego w czym już się czuję dobrze i gdzie postępy są na tyle duże, że sam mogę zacząć motywować innych. I jest to pisanie (tego bloga chociażby, ale nie tylko) oraz siłownia. I warto na każdy progres w życiu spojrzeć przez taki pryzmat. Wczoraj miałem ponowne spotkanie z psychologiem, oparte na emocjach i myślach, które mnie czasem atakują. I nie pomyślałbym, że posiadanie takich myśli jest pozytywnym zjawiskiem. Zwłaszcza gdy się wie, że są złe i wcale cię nie definiują. Nie każdy potrafi zdać sobie z tego sprawę. Zawsze myślałem, że to moje zbyt duże ambicje w połączeniu z moją niecierpliwością i ciągłym porównywaniem się do innych są problemem, ale to nie w ambicjach leży problem, tylko w tym, że nie daję sobie czasu. I co zabawne, łatwo mi się ostatnio otworzyć przed innymi i powiedzieć o tym głośno. I wydawało mi się, że jestem w tym wszystkim sam, a tu okazuje się, że całkiem sporo osób przez to przechodziło, gdy było w tej samej pozycji, w jakiej ja jestem teraz. 
Jestem tutaj, w Rumunii, często nie przestaję myśleć o tym, że czeka mnie tyle ścieżek życiowych do obrania, a jestem na razie w jednym miejscu ograniczony przez pewnego rodzaju monotonię. Ale zapominam, że mija już piąty miesiąc odkąd tu jestem. Wzbogaciłem się o kilka nowych umiejętności. Zapominam, że monotonię kreuję ja - świadomie, bądź nie. Oczywiście, że chciałbym mieć osiągnięcia życiowe i nowe powody do dumy już teraz. Ale czy ktoś mi powie, czy otrzymanie wszystkiego czego pragniemy na pstryknięcie palca da nam rzeczywistą satysfakcję? Nie. I co ważne. Nie warto odczuwać frustracji w związku z tym, że ktoś coś zaczął wcześniej niż my i z tego powodu jest bardziej doświadczony i widać owoce jego pracy. Moje ciało widzi każdy, ale to jak nad nim pracuję widzi tylko promil z tych ludzi. Gdyby każdy widział, że trenuję na siłowni 4-5 razy w tygodniu i to po całym dniu pracy, to zazdrościli mi by mniej. 
A co z pisaniem? Potrafię użyć głębszych metafor, bogato opisać coś zwykłego, napisać co czuję, i to z łatwością. Pomysłów mi nie ubywa. Jestem w zasadzie studnią bez dna jeśli chodzi o to jak wyrzucić myśli na papier. Raz tworzę tu dłuższe treści, raz mniej, bardziej skupiając się na przestawieniu informacji, tak by była zrozumiała i zwięzła. Tworzenie i kształtowanie tego pewnego kunsztu to także proces, z którym tak naprawdę mam styczność od dziecka. Ewoluowałem i dojrzewałem latami do tego by móc kreować to co kreuję teraz. Jak patrzę na to co pisałem mając lat piętnaście, to myślę sobie, że gdybym się trzymał tych schematów, to bym wcale nie miał możliwości rozwinąć skrzydeł (wiecie, że jeszcze będąc w gimnazjum stawiałem spację przed znakami interpunkcyjnymi?). 
A przez tego bloga spotkało mnie jednak dużo dobrego, czytali mnie ludzie dojrzalsi ode mnie, natrafiając na mnie zupełnym przypadkiem. I zradzały się z tego przyjaźnie, znajomości, kontakty… Pomogli mi brnąć dalej do przodu przez te rozwidlające się niczym labirynt życiowe ścieżki. Udało mi się znaleźć drogę do tego miejsca, w którym się znajduję w tej chwili. A przede mną wciąż wiele wyborów, którą ścieżkę teraz obiorę? I oczywiście, że nie cofnę czasu i nie zmienię już konsekwencji podjętych przeze mnie decyzji. Ale to się właśnie nazywa doświadczeniem. 
Życie nie jest zwykłą ścieżką, w której możemy zawrócić. Jednakże możemy zmienić kierunek, w którym podążamy. Czasami ten życiowy labirynt jest tak zagmatwany, że owszem, możemy powrócić do pewnego miejsca, z którego odeszliśmy. Czasami wracamy w te miejsca, by zacząć coś na nowo, bo nasze wcześniejsze możliwości były inne i musieliśmy zrobić pewne, „zadania poboczne”, by móc ponownie zacząć z tego samego punktu. Tylko, że my nie zawróciliśmy, tylko obraliśmy kurs w ten sposób, że powrót do tego miejsca jest możliwy. 
W ten sposób patrzę na niektóre wyzwania. Teraz nie dam rady, ale to jest w porządku. Spróbuję jeszcze raz, ale później. Owszem, pisałem ostatnio, że zdarza mi się być nimi przytłoczony, niemniej jednak kiedy zacząłem się otwierać na rozmowę o tym wszystkim, zacząłem na to wszystko patrzeć inaczej. Tak jakby całe zło, było rozżarzonym ogniem, i zamiast się go bać i od niego uciekać, trzeba w niego wskoczyć, przezwyciężyć ból i dać radę ugasić wszystko od środka. A nie jest to łatwe, bo mimo że ten ogień jest tylko metaforyczny, to my jesteśmy przyzwyczajeni, że tak jak ten prawdziwy może nas sparzyć. Dlatego od niego uciekamy. A ucieczka nie jest rozwiązaniem. Jeśli zostawimy ten ogień w spokoju, on zacznie się rozprzestrzeniać i rzutować na całe nasze życie. Ja nie chcę, by to robił, dlatego też rozpocząłem proces jego ugaszania. Mam za sobą sukcesy, ale wiem, że ta droga może być dłuższa niż się wydaje. 
Na sam koniec. Zawsze lubiłem powtarzać, że człowiek przyczynia się do tworzenia historii samym swoim istnieniem. Czy to chodzi o najbliższą okolicę, czy regiony, kraje, kontynenty, a nawet całą planetę. A to wszystko za pomocą tego czego w swoim życiu dokonał. Ja swoją historię zapisuję robiąc różne rzeczy, czasami trywialne dla kogoś z zewnątrz, ale wielkie dla mojego bliskiego otoczenia, albo nawet tylko dla samego siebie. No i będę ją tworzył dalej. Nieważne, czy zapiszę się w umysłach milionów ludzi, czy też nie. Horacy pisał, że zbudował pomnik trwalszy niż ze spiżu. A ja, dwudziestotrzyletni człowiek buduję swój pomnik z tego co znajdę po drodze. Może być trwały, ale również tak kruchy, że z moim odejściem z tego świata zostanie z niego tylko pył. Ale to nie znaczy, że nie będę go dalej budować. Życie uczy mnie codziennie, że się zmieniam i dojrzewam. A jak przestać myśleć o tym, że inni są po prostu inni, i nie powinienem oceniać samego siebie na podstawie ich życiowych doświadczeń i sukcesów? Tego jeszcze muszę się nauczyć. 

środa, 10 stycznia 2024

Życiowe szanse

Nie będę kłamał. Ostatnio dość mocno odczuwałem brak poczucia własnej wartości, bo otaczało mnie dużo wyzwań, które sprawiały, że czułem się nimi przytłoczony i myślałem, że nie jestem w stanie wszystkiemu podołać. Walczyłem z myślami o byciu gorszym. Potrzebowałem dużo wysiłku, by te myśli chociaż osłabły. Trwało to przez ostatnie kilka tygodni. Ostatnio zaczęło się to poprawiać, głównie za sprawą wizyt u psychologa, szukaniu w sobie pozytywów i powodów do dumy i myśleniu o przyszłości. Właśnie o tej przyszłości delikatnie wspominałem przez dotychczasowe dni, wszakże nowy rok trwa już ponad tydzień, a ja wciąż myślę nad zmianami, które mnie czekają i które mam nadzieję wprowadzić. 


Nie czułem się nawet zbyt wystarczająco mądry, choć wiele osób z najbliższego otoczenia dawało mi znać, że właśnie jestem. Za to właśnie im dziękuję. Wciąż nie mogę się nadziwić mojej umiejętności natrafiania na dobrych ludzi, którzy kierują mnie w stronę lepszego jutra. Moja mama powtarza, że to zasługa tego, że urodziłem się w niedzielę, a w niedzielę rodzą się szczęściarze. Nie wierzę w takie przesądy, ale może coś w tym przypadku akurat jest na rzeczy?


Dzielenie się życiem i przemyśleniami jest już właściwie stałym elementem tego bloga, więc podzielę się kolejnym, jeszcze nie doświadczeniem, ale szansą na zmianę na lepsze. Wczoraj nastąpił pewien przełom. Niedługo będę UCZYŁ PROFESJONALNEGO PROGRAMISTĘ z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem w branży i mnóstwem sukcesów w tej dziedzinie, bo odkrył przez zupełny przypadek, że umiem doskonale wykrywać wzory w układankach logicznych, i że kombinatoryka to mój mocny punkt. W zamian mogę się nauczyć co nieco o algorytmach, bo mam do tego predyspozycje. 

I co zabawne, chce mnie wysłać na testy do Mensy. I szczerze mówiąc, chętnie podjąłbym się tego wyzwania, oczywiście jak wrócę do Polski z mojego wolontariatu. Czuję się jakbym złapał szczęście za ogon. Jak tu nie dzielić się radością? Nawet jeśli to może być zbyt wczesne? Przede wszystkim przywraca mi to wiarę w siebie i moje możliwości.

Miałem tylko spróbować z ciekawości, a okazało się, że poszło mi całkiem nieźle. Gdybym miał nieco więcej niż 70 sekund na każde pytanie, sądzę, że mógłbym to rozwiązać bezbłędnie. Link do testu.

Podzielę się także zabawną anegdotką, bo jest trochę w temacie. Na mojej studniówce w oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy z nudów zacząłem liczyć jak wiele nazw kont może istnieć na Instagramie. Nie byłem jakimś odizolowanym człowiekiem, po prostu wiele osób było znudzonych, bo trwało to dość długo. Ostatecznie rozwiązanie znalazłem, a moja nauczycielka matematyki, po tym jak podałem jej odpowiedź kilka dni później przyznała mi rację. Śmieszy mnie trochę fakt, że w klasie maturalnej otrzymałem jedyną w historii mojej edukacji ocenę dopuszczającą na świadectwie, z matematyki właśnie (warto dodać, że z rozszerzonej), niemniej jednak pomimo moich dobrych ocen z logiki i kombinatoryki, całkowicie leżałem w kwestiach geometrii.


Czuję się jak człowiek orkiestra. Nagle znowu odczułem potrzebę tworzenia nowej poezji (zajrzyjcie w rubrykę „Wiersze”, w ciągu ostatniego miesiąca pojawiło się kilka nowych), czeka mnie nowa, wyjątkowa podróż, która wzbogaci mnie o nowe doświadczenia i może dorównać Tunezji w kwestii bycia najlepszą w moim dotychczasowym życiu. Po prostu same pozytywy. 

Pomimo temperatur sięgających kilkunastu stopni poniżej zera, moje serducho jest rozgrzane motywacją. 

niedziela, 7 stycznia 2024

Trzy lata

7 stycznia 2021 roku zapamiętam na zawsze. Gdy jeszcze o siódmej rano smacznie drzemałem w swoim łóżku, usłyszałem płacz mamy, z sąsiedniego pokoju. Powiedziała, że tata nie żyje. W ciągu jednej sekundy wstałem z łóżka i znalazłem się razem z bratem tuż przy niej. Płacz u mnie pojawił się dopiero po kilku godzinach. Wcześniej to do mnie nie potrafiło dotrzeć. Że jego już nie ma. Że człowieka, dzięki któremu jestem tą osobą jaką jestem, nigdy już nie zobaczę. Nigdy nie pokażę mu osobiście moich sukcesów, z których sam jestem dumny. To mnie dotknęło, tak znienacka.

Przynajmniej dożył jednej rzeczy. Mojego udziału w wystawie zbiorowej w lubelskiej Galerii Labirynt w 2020 roku, gdzie przedstawiane były moje wiersze. Miałem wtedy zaledwie niecałe 20 lat. Było to w proteście przeciwko słowom Andrzeja Dudy, który powiedział, że LGBT to nie ludzie, a ideologia. I pamiętam jak to go bardzo dotknęło i jak bardzo wściekły był po tych słowach. Byliśmy razem z nim na reopeningu tejże wystawy i nie ukrywał swojej dumy ze mnie. Jednak mój tata przeżył wiele swoich własnych wystaw. Tych zbiorowych i indywidualnych. Ma nawet stronę na Wikipedii

Mój tata był dla mnie wyjątkową osobą. Jestem jego kopią chodzącą po tym świecie. Wszędzie mnie pełno, od czasów nastoletnich buntownik i ekscentryk z zamiłowaniem do sztuki. Tata był zapalonym podróżnikiem (już go prześcignąłem w liczbie odwiedzonych państw), który pokazał mi kawał Polski, pokazał mi ludzi z całego kraju, lokalne kultury i zwyczaje, od magicznego Podlasia, po niezwykły Dolny Śląsk. Wówczas robił to niejako siłą, ale jestem jednak bardzo mu wdzięczny, bo teraz robię to wszystko z własnej woli. Odwiedzam muzea, jeżdżę i łażę gdzie mogę, nawet do malutkich wiosek. Tak jak on to robił. Nasze podróże do Barda, Augustowa, Płocka, czy Ząbkowic Śląskich - z nim one były tak ciekawe, jakbym zwiedzał Florencję, Paryż (zresztą byłem z nim w Paryżu), czy Barcelonę.

Jak miałem dziewięć lat to wziął mnie na Przystanek Woodstock i pamiętam jak grupka studentów powiedziała mi, że zazdroszczą mi taty, bo gdyby ich rodzice się dowiedzieli, że są na Woodstocku to by mieli przerąbane. Tymczasem dziewięcioletni chłopiec pojechał „z obstawą” i się świetnie tam bawił. 

Tata brał mnie w wiele miejsc. Pozwolę zacytować mój własny post z listopada 2021 roku 

Pamiętam tyle miejsc, które z tatą zobaczyłem, tyle wspomnień, których doznałem. Same początki mojego bloga, to przecież relacja trochę słabej jakości z Olsztyna, gdy pierwszy raz pojechałem w te rejony. Gdybym z głowy miał wymieniać wszystkie te podróże, to napisałbym książkę. Kilka z nich jednak we mnie utkwiło bardziej. Chociażby Krynki na Podlasiu. Wtedy miałem trzynaście lat i dzięki niemu w tamtejszym ośrodku kultury recytowałem wiersz pewnego poety z Białegostoku - „Bywałem nie raz w Krynkach”. Tata zaszczepił we mnie gen artystyczny połączony z podróżniczym. Nawet w najbliższej okolicy potrafił znaleźć coś niebywałego. Jeździliśmy nie raz z Łęcznej pod Hrubieszów, do babci. Zawsze po drodze zatrzymywaliśmy się specjalnie, by zobaczyć lokalne kościoły, synagogi, cerkwie. Nie mógł nigdy odpuścić okazji sfotografowania pomników św. Jana Nepomucena. Fotografował także zabytkowe klapy i odbojniki niezależnie od tego gdzie się znajdował. Wszakże był członkiem Zrzeszenia Łódzkich Odkrywców Metali (w skrócie ZŁOM). Był jednym z czołowych twórców polskiego mail-artu. Miał wielu znajomych twórców w całej Polsce, ale także na świecie, m.in. w Meksyku i Kanadzie. 

Ach, jak on lubił fotografować, nie jestem w tym tak dobry jak on był, ale uwiecznianie wszystkiego co wpadnie mi w oko to także to co po nim odziedziczyłem. Jego wiedza o świecie zawsze mi imponowała i nie nudziło mnie gdy dowiadywałem się o nowych rzeczach z jego ust. Wolałem słuchać co miał do powiedzenia niż dowiadywać się tego z książek. Był moim wsparciem, pierwszym idolem, inspiracją do tworzenia. I nadal jest moim idolem i inspiracją. Chcę być takim samym artystą, a być może uda mi się go nawet prześcignąć. Kilka dni temu, gdy o nim myślałem, zacząłem się zastanawiać nad tym, czy nie powinienem wziąć się w garść i zacząć robić coś w kierunku upublicznienia mojej twórczości. I w ten sposób obrałem sobie cel na ten rok. Zamierzam opublikować mój pierwszy tomik poezji. W grudniu ponownie zacząłem tworzyć, po dwuletniej przerwie. 


A co śmieszne, mój ojciec też prowadził bloga, tak samo jak ja. Ale dominowały tam jego grafiki, rysunki i fotografie. 

Trzymiesięczny Hubi i jego pierwsze święta w życiu
Hubi od maleńkości miał styczność ze sztuką 
Trzy lata. Kiedy to minęło?