Za mną prawie trzydziestogodzinna podróż. W poniedziałek wieczorem opuściłem Rumunię i dostałem kartki z ciepłymi słowami od moich przyjaciół z wolontariatu. Podróżowały ze mną dwa słodkie kotki w kubraczkach, które moja druga połówka przywiozła do Stambułu i tam mi je wręczyła w prezencie. Trzymam je blisko siebie odkąd stamtąd wróciłem. Do Budapesztu dojechałem wczoraj o 10:00. Czekało mnie ponad 7 godzin w węgierskiej stolicy, w której, w ciągu ostatnich 12 miesięcy byłem już piąty raz. Korzystając z okazji, spacerowałem i jeździłem metrem szukając wrażeń. Zaciekawiła mnie Bazylika św. Stefana i postanowiłem wejść na jej wieżę widokową, by zobaczyć panoramę miasta z wysokości.
Jest wysoko. Jak zwykle nogi mi się trzęsły, ale dla ciekawych zdjęć warto. Szczególnie podoba mi się to po prawej. Było naprawdę ciepło. Ja w moim płaszczu porządnie się zgrzałem. Dostałem informację, że nieopodal parlamentu znajduje się bardzo interesujący pomnik - Buty na brzegu Dunaju, który upamiętnia ofiary Holocaustu. Ciężki i bolesny temat został przedstawiony w prostej, aczkolwiek dającej do myślenia symbolice. Wracałem z tego miejsca pełen zadumy.
Przed 23 przekroczyłem polsko-słowacką granicę, a 2 minuty przed północą wysiadłem na dworcu autobusowym w Krakowie. Byłem kompletnie wykończony i moje stopy błagały o zdjęcie butów i skarpetek. Na miejscu mój przyjaciel pomógł mi odebrać ciężki bagaż, który wlokłem przez pół kontynentu i znaleźliśmy się w mieszkaniu. Kilka miesięcy poza Polską dały się we znaki, bo przez pierwsze kilka chwil mieszałem mój ojczysty język z angielskim. Czekał na mnie mój pokoik w nieco odświeżonej postaci, lecz z tymi samymi rzeczami, które czekały na mój powrót - moje pluszowe pandy, pamiątki z różnych miejsc, czasopisma i moje ukochane roślinki.
Zaczęła mnie delikatnie boleć głowa, gdy widziałem wszędzie dookoła banery, reklamy i szyldy pisane w języku polskim. Ciężko jest mi się przyzwyczaić do powrotu do mojego kraju. Kupiłem dzisiaj w księgarni Empuzjon Olgi Tokarczuk, bo miałem kaprys by przeczytać książkę. Celebrowałem dzisiaj jedząc kebaba. Ach, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz