O 7:30 (8:30 czasu polskiego) wylatuję z Dżerby do Warszawy. Znów czeka mnie trzygodzinny lot i niemały stres przed podróżą kilometry nad ziemią. Za mną zarwana nocka (dziękuję strachliwy mózgu) i nadzieja, że tym razem mój organizm pozwoli na sen w samolocie. Na wszelki wypadek pobrałem sobie najnowsze odcinki Ricka i Mortyego (bo jeszcze nie oglądałem) na Netflixie i mam w zapasie Subway Surfers i Plants vs Zombies na iPadzie.
Wczoraj nad morzem śródziemnym. Ostatni raz miałem okazję się przejść wzdłuż jego brzegu. Dumnie łopocze tunezyjska flaga, jak i mój strój.Nieco później postanowiłem, że pójdę nad nie jeszcze raz, ale tym razem w nim jeszcze popływam. Wczoraj było bardzo wietrznie, co sprzyjało tworzeniu się ogromnych fal, w które wskakiwałem.
Szczęściarz z morza.
Kupiłem też shishę na pamiątkę, a dodatkowo wieczorem, na ostatniej imprezie (na której było karaoke, gdzie śpiewałem) pogłaskałem tunezyjskiego Kitku. Oby Dolores nie była zazdrosna. Będę tęsknił za Tunezją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz