niedziela, 15 grudnia 2024
Slay wigilia
sobota, 14 grudnia 2024
Psi żywot
piątek, 13 grudnia 2024
iNternet
Ostatnio wpadłem na pomysł, żeby odświeżyć sobie stare odcinki iCarly. Te klasyczne, pełne chaosu, dziwnych wynalazków i tej beztroskiej energii w stylu wczesnych lat 2000. A potem, z czystej ciekawości, odpaliłem dziś nową wersję. I, o dziwo, nie odrzuciło mnie. Właściwie to było całkiem fascynujące doświadczenie. Jakbym patrzył na dwa różne światy przez ten sam ekran. Obie wersje pokazują swoje czasy i to jak zmieniła się kultura internetu i jak zmieniłem się ja. Chyba.
Oryginalne iCarly było jednak zdecydowanie bardziej kolorowe, pełne życia, trochę głupkowate (czasami aż wręcz krindżowe, jak na współczesne standardy). Internet wtedy był miejscem z nutką magii - takim cyfrowym placem zabaw, gdzie wszystko wydawało się możliwe, a sławę mogła zyskać twórczość pokazująca takie szaleństwa jak skakanie na drążku pogo i jednoczesne granie na trąbce. Teraz? W nowej wersji jest bardziej minimalistycznie, mniej jaskrawo, a klimat jest lekko ironiczny, dorosły. Trochę jak współczesne wnętrze z betonu, białych ścian i idealnie dobranych plakatów na ścianie. Czy to złe? Nie. Po prostu inne. I, co ciekawe, całkiem trafnie oddaje ducha naszych czasów, czyli internetu, który wciąż jest memicznym szaleństwem, ale… ugrzecznionym? Wpasowującym się w oczekiwania? Instagramowo-streamingowym?
Nie będę ukrywać, brakowało mi chociażby Sam. Jennette McCurdy nie wróciła do swojej słynnej roli, co jest trochę bolesne, bo Sam była idealnym kontrastem wobec grzecznej Carly. Ale rozumiem dlaczego tak się stało. Po przeczytaniu jej autobiografii (swoją drogą, kupiłem ją jako prezent na nadchodzące święta dla mojej mamy, która ją uwielbiała) wiem, że show-biznes nie był dla niej dobrym miejscem. A jednak, oglądając te odcinki, poczułem coś więcej. Może to nostalgia, może świadomość, jak bardzo świat zmienił się od momentu gdy miałem dziewięć lat i marzyłem o tym, żeby kiedyś zrobić własny internetowy show. Tak. Siedziałem sobie na moim piętrowym łóżeczku i słuchałem muzyki i wyobrażałem sobie jak tworzę głupawe filmiki zbierające miliony wyświetleń. YouTube wtedy był inny. Facebook też. Instagram dopiero raczkował.
Nowe iCarly to trochę lustro naszych czasów: mniej szaleństwa, więcej „estetyki”. Zobaczyłem scenę w drugim odcinku, która później była memem na TikToku. Widziałem również wiele seksualnych aluzji, które w przeciwieństwie do starego iCarly (tak, były tam takie aluzje, byliśmy po prostu za mali żeby je zrozumieć) były bardziej oczywiste. Chyba moje dzieciństwo dzisiaj doszczętnie umarło. Swoją drogą - nowe iCarly jest świetnym ukazaniem lat dwudziestych XXI wieku w popkulturze. To jest zdecydowanie na plus. Ale i tak uważam, że stare iCarly było lepsze. Nawet jak oglądam je dziś z lekkim cieniem żenady.
czwartek, 12 grudnia 2024
Powrót byka
Wczoraj push, dzisiaj pull, a jutro nogi. Mięśnie dają się we znaki.
A ja jestem z siebie bardzo dumny, że w końcu udało mi się pozbierać do kupy. Znowu zacząłem liczyć ile jem białka i cieszę się, że w niektórych ćwiczeniach nie mam aż tak potężnego regresu jak mi się wydawało. Myślę, że szybko wrócę do formy z początku roku i będę miął stereotypowe „beach body” na lato. Moje treningi nie są jeszcze tak intensywne jak były jeszcze w lutym (zdarzało mi się siedzieć na siłowni nawet przez dwie godziny) i trwały po około czterdzieści minut. Ale przynajmniej zacząłem. I wcale nie od zera.środa, 11 grudnia 2024
Drag evening
piątek, 6 grudnia 2024
Kręgle obok Wembley
środa, 4 grudnia 2024
Nareszcie Wrapped!
poniedziałek, 2 grudnia 2024
O poszukiwaniu własnej męskości w tęczowych social mediach
Social media są jak lustro, w którym często szukamy odpowiedzi na pytanie, kim chcemy być. Dla mnie to lustro wyświetla głównie dwa archetypy męskości, które dominują na moim instagramowym, czy twitterowym feedzie. Z jednej strony są to muskularni, potężni mężczyźni - wycięci, z wyraźnymi liniami mięśni i ciałami wyglądającymi jak rzeźby z marmuru. Z drugiej strony - miśki, mniej lub bardziej umięśnione, ale zawsze przytulne, przyjazne…
I tu zaczyna się moje rozdarcie. Coraz bardziej wprowadzam w życie mój powrót na siłownię. Wiem, jaką satysfakcję sprawiają rosnące mięśnie i podziw. Ale ta droga nie jest łatwa. Byłem tam wcześniej i wiem, jak łatwo dać się pochłonąć. To obsesyjne sprawdzanie w lustrze, czy obwód bicepsa już przekroczył pół metra. Czy jestem gotów znów wejść na tę ścieżkę, wiedząc, że może to przerodzić się w coś zbyt dużego, zbyt wymagającego?
Nie będę ukrywać - takie przykładowe bycie himbo brzmi kusząco. W tej fantazji kryje się prostota: ciało jako estetyczny wyraz siebie, wizualne piękno, które nie wymaga tłumaczenia. Himbo to w pewnym sensie ideał wolny od toksycznej męskości - bardziej troskliwy i zabawny niż agresywny i dominujący. Ale czy naprawdę chciałbym sprowadzić swoją tożsamość do wyglądu? Czy to nie oznacza, że znów uciekam od głębszych pytań o to, kim jestem? Z drugiej strony znam wielu. Są pozytywni, pełni radości, nie pochłaniają negatywnej energii ze świata. Posiadanie takich wręcz kolosalnych, ludzkich golden retrieverów w swoim otoczeniu dodaje życiu barw. To, że jest się „himbo” nie oznacza przy tym głupoty, jak wielu ludzi myśli. To bardziej oznacza prostotę. Inteligenty człowiek może bowiem zachowywać się prosto (nie prostacko).
Z drugiej strony jest ten archetyp misia - bardziej przystępny, mniej perfekcyjny, ale równie męski w swojej naturze. Czy to nie jest właśnie to, czego szukam? Przecież mam flagę bears, którą często nosiłem. Są przecież miśki z siłowni, które są ucieleśnieniem siły i męskości. Grają w rugby, są masywni i ciężcy. Często widzę relacje z tych misiowych imprez i znam jeszcze więcej ludzi wywodzących się z tego środowiska. Często z nimi przechadzam się na marszach. I czasami wyobrażam siebie jak z początku wyróżniam się tym, że jestem przy nich taki mały i nagle po jakimś czasie wtapiam się w towarzystwo i jestem jednym z wielu niedźwiedzi. Zbyt częste przebywanie w Berlinie mi to zrobiło.
Sedno sprawy znajduje się najprawdopodobniej w chęci pewnego rodzaju przynależności. Chodzi o to, by czuć się częścią czegoś większego, by znaleźć coś w czym się odnajdujemy. Nie chcę być więźniem toksycznych wzorców, które nakazują być agresywnym wielkoludem, albo jakimś dresiarzem. Lubię być stereotypowy z zewnątrz, a zupełnie inny wewnątrz. Tym bardziej dziwi mnie ile osób „ze środowiska” poniekąd podziela moje zdanie i jest rozdarta i nie wie, który z tych archetypów wybrać. Są też, którzy wybrali i są dumnymi misiami albo „gym ratami” aka „instagays” dumnymi ze swoich ciał, które pomogły im w odnalezieniu własnej tożsamości. Coś w tym wszystkim jest.
Kilka stron i artykułów, które mogę polecić, szczególnie rozdartym w tej kwestii osobom: Bear World Magazine, The Bear Trainer, Instagays, Unfiltered, Gay Men Have Long Been Obsessed With Their Muscles. Now Everyone Is., Why gay men have such a unique relationship with the gym, The tyranny of buffness.
niedziela, 1 grudnia 2024
Włosy robią różnicę.
Miałem przez cały weekend zajęcia na uczelni. Wczoraj mogłem poczuć się jak wykładowca, ponieważ przedstawiałem prezentację nt. metodologii naukowej. Rozgadałem się o studium przypadku, jakby to była moja pasja od dzieciństwa, sypałem przykładami z pamięci i wydaje mi się, że zainteresowałem publiczność. Wczoraj na kolejnym ze spotkań integracyjnych po zajęciach (najlepsza część studiowania) w trakcie rozmowy wyszło na jaw jak wyglądałem jeszcze na początku roku. No i usłyszałem, że lepiej wyglądam łysy. Ściąłem zatem włosy i wyglądam znowu „byczo” choć moja forma trochę podupadła (zamierzam to zmienić), mimo że bicepsy trzymają się (chyba) w miarę dobrze. No i trochę zamieszania tym spowodowałem. Poczułem się trochę jak taki stereotypowy „himbo”. A tutaj z księżniczką.