22:30 - wyjazd z Lublina Głównego. Godzinę później znajduję się już w Dęblinie, skąd po godzinie oczekiwania wyjechałem do Gdańska, w którym byłem tuż przed godziną szóstą. Trzy godziny spaceru po starym mieście i wsiadam w busa do Królewca. Tak, tego Królewca. Stąd też tytuł posta, który jest także lekkim spoilerem - bo taki tytuł będzie miała również moja książka, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Zdjęcia z jakże pięknego Gdańska. Nie mogłem odpuścić sobie przejścia się jego pustymi ulicami we wczesny sobotni poranek. Pogoda jednak była dość paskudna. Jeden stopień powyżej zera, deszcz i porywisty wiatr. Przejście graniczne w Grzechotkach. Odprawa po obu stronach trwała łącznie ponad dwie godziny. Do Królewca dostałem się około godziny 14:00. Po lewej pomnik przyjaźni polsko-radzieckiej, który kiedyś miał na sobie emblematy ZSRR oraz Polski Ludowej. Od lat dziewięćdziesiątych stoi bez żadnych tablic i odznaczeń, jednak swoją nazwę zachował. A po prawej słodki domownik, który waży dziewięć kilo, lubi jeść i spać i jest ogromną przylepą. Wyszliśmy jeszcze na mały spacer. Po lewej ja z pomnikiem suma nad Pregołą, a po prawej widok na katedrę - jedyny zachowany po wojnie budynek na wyspie Immanuela Kanta (który jest tam pochowany). Widzieliśmy też słynne mosty z matematycznego problemu Leonharda Eulera.
Widok z jednego z mostów Eulera |
Co robię w Królewcu, tak w ogóle? Muszę przyznać, że to zasługa miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz