Niewiele czasu brakowało do zachodu słońca, ale i tak chcieliśmy przejechać około dwunastokilometrowy dystans z Łęcznej nad jezioro Rogóźno. Droga wiodła przez Ludwin, za którym czekała nas trasa przez mocno pachnący las, który zachwycił mnie swą wonią. Cała nasza piątka dojechała na miejsce po około godzinie. Zawsze próbowałem mknąć na przedzie i wyprzedzać dziewczyny. Na miejscu zostawiliśmy nasze rowery przy jednej z altanek i ruszyliśmy na pomost by posiedzieć, pogadać, pojeść chipsy (warto podkreślić, że nasze śmieci trafiły do śmietnika, a nie do wody) i porobić sobie zdjęcia. A potem padł pomysł, żeby się wykąpać, na co przystały dwie osoby, w tym ja.
No i powiem szczerze, że na początku się bałem, bo choć woda była ciepła, to nie wiedziałem jak głęboko było dno. Dopiero po jakimś czasie, złapałem dłońmi najniższy szczebel drabinki, znajdujący się pod wodą, wstrzymałem oddech i próbowałem poczuć stopami jakieś podłoże, co mi się udało i przyniosło mi ulgę, chociaż na chwilę. Woda była dość ciepła, można było pogadać, pośmiać się i udawać przerażenie, że rekiny nas zaatakują (rekiny na pojezierzu łęczyńsko-włodawskim, dobre sobie). Wychodząc z wody zdjąłem koszulkę, w której się kąpałem, założyłem spodnie, które momentalnie przemokły i skierowałem się w stronę altanki, bo na rowerze wisiała moja bluza, w której później wracałem do domu. Droga powrotna minęła jakoś szybciej. Szkoda tylko, że jakieś pół kilometra od domu złapałem gumę. Niemniej jednak wypad minął świetnie. Fajnie jest wykorzystywać te ostatnie dni wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz