niedziela, 11 lipca 2021

Zostałem „porwany” w Tunezji

Dzisiaj rano postanowiłem wybrać się nad morze. Postanowiłem zobaczyć je z innego punktu niż z tego najbliższego hotelowi. Skręciłem więc w drugą stronę drogą wzdłuż lini brzegowej leżącej nieopodal (choć dla mnie jeszcze niewidocznej). Podczas wycieczki nad wodę spotkałem pewnego mężczyznę, który pomachał do mnie z odległości, a gdy się do niego zbliżyłem zagaił do mnie po angielsku, że pracuje w hotelu, w którym przebywam. Zapytał mnie jak czuję się po wczorajszej imprezie (owszem, była wczoraj mała impreza, ale one są w zasadzie codziennie). Rozmawialiśmy przez chwilę, gdy nagle zaczął mi opowiadać o promocjach znajdujących się w tutejszych centrach handlowych. Nie byłem tym zainteresowany, ale mężczyzna nie chciał odpuścić. Nagle obok nas podjechało auto, a mój rozmówca stwierdził, że to jego „brat”. Chcieli mnie zawieźć do ich sklepu, ale starałem się odmawiać. Ostatecznie chciałem stamtąd odejść, ale mężczyzna postanowił mnie złapać za bark i „grzecznie” oraz „przyjaźnie” wsadzić mnie do samochodu. Nie mogłem uciec, bo zbyt mocno sparaliżował mnie strach. Krzyczeć też nie mogłem, bo nikogo i tak na ulicy nie było. Znalazłem się w aucie i pojechałem do centrum Midoun oddalonego o jakieś 5 kilometrów ode mnie. Wszedłem do ich przybytku i przywitała mnie młoda kobieta, która na początku myślała, że jestem z Czech. Po tym jak dowiedziała się, że jestem Polakiem nasza rozmowa zamieniła się w plątaninę języka angielskiego, polskiego i niemieckiego (przysięgam, że więcej tu rozmawiam po niemiecku niż w Berlinie). Zachęcali mnie do kupowania rozmaitych rzeczy twierdząc przy tym, że mogę zapłacić kartą „na kredyt” (to znaczy, że płacę kartą, a środki zostaną pobrane za dwa miesiące, śmieszne). Chciałem kupić coś na odchodne, żeby móc sobie pójść. Cały czas jednak nagabywano mnie bym wziął, a to jakiś pasek, albo jakąś koszulkę adidasa. Ostatecznie zakończyłem planowe zakupy, a sprzedawcy zażądali ode mnie z karty 800 dinarów! Wzięli moją kartę, lecz cały czas była odrzucana (nie zapomnę słowa „reżitee”). Zaciągnęli mnie nawet do bankomatu, bym mógł spróbować wypłacić pieniądze, ale to też nie skutkowało. Byłem cały zestresowany, że aż postanowiłem zadzwonić do mamy, aby mi coś przelała by mi dali spokój. Schodzili bowiem z ceny. Ostatecznie zakończyło się na 100 dinarach, które w teorii miałem, ale karta cały czas była odrzucana. Powiedziałem im, że mam pieniądze w hotelu. Pojechaliśmy tam i powiedzieli, że mam stawić się za 5 minut z pieniędzmi. Nie wjechali na szczęście na teren hotelu. Napisałem o tym wszystkim rezydentce, która powiedziała mi, że ten pan nie jest raczej pracownikiem, bo tacy jak oni poznają turystów po bransoletkach i zagadują ich o rzeczy, które są w każdym hotelu w pobliżu (czy to o imprezy, czy o to jak smakował kuskus na obiad). Zgłosiłem ten fakt recepcji. Poradzili mi bym udał się na policję, lecz początkowo się bałem. 

Pod wpływem emocji napisałem nawet o tym na Twitterze. 

Później okazało się, że środki z mojej karty zostały jednak pobrane. Dokładnie 147 złotych z groszami, czyli 100 dinarów. Wzięli ode mnie także 20 dinarów w gotówce. Nie dostałem oczywiście nic w zamian. Ostatecznie udałem się na komisariat z rezydentką oraz szefem mojego biura podróży w Tunezji i szefem od spraw transportu, którzy pomagali nam przy języku arabskim na miejscu. Na komisariacie spędziłem cztery godziny, a co ciekawe, znajdował się on całkiem blisko tamtego miejsca. Właściciel przysłał jakiegoś chłopaka, który miał ze mną rozmawiać po polsku, bo on rzekomo znał język, aż nagle okazało się, że zaczął mówić do mnie po rosyjsku. Wszyscy się zdziwili, że języki rosyjski i polski nie są takie same. Było dość emocjonalnych rozmów, których nie rozumiałem i czułem się przy nich co najmniej dziwnie. Sprawa ostatecznie rozwiązała się w ten sposób, że zwrócono mi pieniądze (120 dinarów) oraz plecak, który kazano mi zostawić w samochodzie po tym jak wracałem do hotelu (co ciekawe pozwolili mi wziąć portfel i telefon, więc tym co zostało zbytnio się nie przejmowałem). Najadłem się strachu, ale powiem szczerze, że takich przeżyć to mało kto doświadcza. Przy okazji tak długiego oczekiwania sfotografowałem okolice centrum miasta Midoun.


Niemniej jednak mimo wszystko podoba mi się Dżerba. Jedna wpadka nie psuje mojej opinii o tym miejscu. Po prostu powinienem na siebie bardziej uważać. I to w sumie tyle.
Pochwalę się jeszcze moim jutrzejszym strojem prosto na Saharę. Oprócz turbanu (na TikToku zrobiłem nawet poradnik jak go wiązać) i stroju mam jeszcze skórzany plecak. Wszystkie tez rzeczy kupiłem w tym samym sklepie. Tamtejsza obsługa jest niesamowita i bardzo miła, a do tego ceny mają bardzo przystępne. 

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Bałwana", ale "turbanu" (bo turban nie jest osobą...).

Hubert Znajomski pisze...

Dziękuję za zwrócenie na to uwagi, już poprawiam :)

PoProstuKonrad pisze...

اختطاف to mały pikuś. Uważaj na siebie.

Anonimowy pisze...

Coraz głupsze te historie wymyślasz. Następnym razem zrób wpis jak wysłałeś się w paczce.

PoProstuKonrad pisze...

Fajnie, jest być anonimowym . Naprawdę, polecam.