Pochwalę się natomiast początkiem dziewiątego już rozdziału książki, którą piszę (ma już ponad 180 stron):
Szperając w Internecie znalazłem zapowiedź pośmiertnej wystawy mojego taty w Konstancinie-Jeziornej, sprzed trzech lat. Podczas rozmowy z tamtejszym domem kultury mama przedstawiła jego barwny życiorys, opowiadając o tym, że był człowiekiem drogi, zwiedzania i doświadczania, publikował zdjęcia z mało znanych miejsc na blogu, otaczał się przedmiotami, fascynowało go kobiece ciało i anioły, lubił żyć w chaosie, bał się pustych pomieszczeń i przerażała go samotność. Brzmiało to dziwnie znajomo. Rzeczywiście, nie stronił od ludzi. Każda okazja do zagajenia rozmowy była dla niego na wagę złota. Zaczepiał ludzi w pociągu, którzy obradowali na temat, w którym miał minimum wiedzy. Niosąc kilkuletniego mnie na rękach nie miał problemu dyskutować z kloszardami wprost żebrzącymi o pieniądze na piwo. Jeździliśmy trasą z Prudnika do Paczkowa, przez Głuchołazy i w jednym z tych miast pod ratuszem, czekawszy na zamówiony przez nas obiad pomagał zagubionym turystom w dojściu do jakiegoś miejsca. On nie lubił przebywać sam ze sobą w ciszy. Czymś się musiał zajmować, coś musiało go rozpraszać. W domu zdarzało mu się kłaść w salonie na dywanie i rysować. Słuchał telewizora jak radia. Mówił, że nie potrzebuje widzieć ekranu, żeby wiedzieć co się dzieje. Jak byłem młodszy kładłem się na nim i robiłem mu masaże, a on w odpowiedzi udawał, że wyje z bólu, bo kilkulatek lubił być traktowany jak dorosły chłop, który jest niezwykle ciężki. Jak miałem cztery lata, przeszedł rozległy zawał podczas pleneru w Ustroniu. Świeżo po wypisie ze szpitala, dużo czasu leżał w łóżku. Mama tłumaczyła mi co się stało, ale ja nie wiedziałem czym jest serce. Pomyślałem, że to jeden z pieprzyków na jego piersi. Podczas zabawy starałem się tych okolic nie dotykać, żeby mu się nie pogorszyło.
Potrzebujemy więcej życiopisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz